niedziela, 20 maja 2018

4. Shannon Hale- Austenland



               Kilka tygodni temu postanowiłam, w ramach szukania nowych książkowych inspiracji, sięgnąć po moją absolutnie zapuszczoną listę książek do przeczytania na Goodreads. Z portalu korzystam już od dobrych kilku lat, więc lista nie jest krótka. Dodatkowo w pewnym momencie wrzucałam na nią absolutnie wszystkie książki, które w najmniejszym nawet stopniu, mogłyby mnie interesować, jak również wszelkie automatyczne polecenia z samego portalu. W wyniku wszelkich eksperymentów, moja lista książek do przeczytania liczy w tej chwili 135 pozycji, i to po wstępnym wyrzuceniu z niej książek, po które z całą stanowczością nie mam zamiar sięgnąć. Wpadłam więc na pomysł, żeby w końcu się za tę listę zabrać. Jest tam absolutnie wszystko, od sensacji, przez literaturę obyczajową po romanse i horrory. Tak więc postanowiłam zapuścić się do najniższego kręgu piekieł i zacząć od książek, które dodałam do listy na samym początku, czyli w 2012.
               A na samym końcu (czy też, chronologicznie rzecz ujmując, początku) listy znajdowała się powieść Austenland, autorstwa Shannon Hale. Czego się spodziewałam od tej książki? W momencie jej dodania do listy, czyli wtedy, gdy przeżywałam fascynację twórczością Jane Austen, wiele. Dzisiaj? Już mniej, a mój entuzjazm gasł proporcjonalnie do liczby przeczytanych stron.
               Mówiąc krótko, główną bohaterką Austenland jest Jane, niepoprawna romantyczka, fanka Dumy i uprzedzenia (w szczególności ekranizacji BBC z Colinem Firthem), która skończywszy trzydzieści lat, nadal czeka na swojego Pana Darcy’ego. Jej marzenie może się w końcu spełnić, kiedy zmarła ciotka w testamencie zapisuje jej wycieczkę do tytułowego Austenlandu, gdzie goście wcielają się w postaci rodem z powieści Jane Austen, dbając przy tym o najmniejszy szczegół, aby pobyt był jak najbardziej autentyczny. I tutaj zaczynają się schody, bo Jane, zafascynowana światem czasów regencji, dowiaduje się, że nie wszystko jest tak fascynujące jak się wydawało.
               Przede wszystkim, zaczynając czytać, nie miałam specjalnie wygórowanych oczekiwań jeżeli chodzi o Austenland. Spodziewałam się lekkiej literatury do poczytania w metrze. I w sumie dostałam nawet więcej niż chciałam. Bo książka napisana jest tak prosto, że niemalże zahacza to o literackie lenistwo. Od razu rzucają się w oczy nawiązania do Bridget Jones,  z jej uwielbieniem dla Dumy i uprzedzenia w wersji BBC (szczególnie dla sceny gdzie pan Darcy wynurza się z jeziora, obviously), jej wiecznym panieństwem przerywanym licznymi, lecz bardzo krótkimi związkami oraz matką, która za wszelką cenę chce ułożyć jej życie. I to wybija się bardzo. Chociaż nie ma co się oszukiwać, Bridget Jones to w końcu nowoczesna wersja Dumy i uprzedzenia, więc jeżeli ktokolwiek czytał obie książki, wie już jak skończy się Austenland. Tutaj nie da się pomylić, główny wątek damsko-męski jest do bólu przewidywalny, z tym, że brakuje mu jakiejkolwiek chemii. Właściwie wydaje mi się, że jakimkolwiek relacjom w tej książce brakuje realizmu. Mamy sporą grupę postaci, ale jeżeli ktokolwiek zapytałby mnie kto rzucił mi się w oczy, musiałabym się trochę zastanowić.
               Ja osobiście bardzo zawiodłam się  na głównym wątku miłosnym. Jest tak przewidywalny od samego początku, że aż miałam nadzieję, że autorka zdecyduje się na inne wyjście, niestety, nawet to okazało się w Austenlandzie mało oryginalne.
               Skoro przy oryginalności jesteśmy, to jest jeden wątek, który mi się spodobał. Sama atmosfera czasów regencji, czy też bardziej panująca na dworze absolutna nuda. Główna bohaterka,  zakochana w tych czasach bardzo szybko wydaje się mieć dosyć sztuczności i stagnacji swojego towarzystwa, dla którego szczytem rozrywki jest spacer w parku i gra w karty. Cieszę się, że ten wątek został pokazany.
               Książka zawiera też kilka zupełnie bezsensownych motywów, których w żaden sposób nie jestem w stanie sobie usprawiedliwić.  Na samym początku książki jesteśmy świadkami jak Jane ukrywa ze wstydem przed swoją matką i ciotką Dumę i uprzedzenie na DVD twierdząc, że jest to zbyt żenujące. Dlaczego? Nie dowiadujemy się tego, za to ciotka zauważa płyty i od razu dochodzi do wniosku, że Jane jest absolutnie zakochana w Anglii czasów regencji. Jest to niesamowity dar czytania ludzkich charakterów, bo założę się, że jedyną reakcją większości społeczeństwa na DVD Dumy i uprzedzenia byłoby "O, Duma i uprzedzenie na DVD".
               Następnie mamy scenę, kiedy Jane przyjeżdża do Austenland i przy rejestracji właścicielka całego biznesu otwarcie oświadcza jej, że ponieważ sama nie zapłaciła za swój pobyt, a został on jej zafundowany przez kogoś innego, nie jest ona idealnym gościem i prawdopodobnie nigdy tam nie wróci. Więc, czytając między wierszami, po co się starać. To, że nie wróci to raczej pewne, bo po takim zachowaniu właścicielki jakiejkolwiek atrakcji, prawdopodobnie nikt nie zjawiłby się tam ponownie. Jak udaje jej się utrzymać na rynku z takim traktowaniem klientów, jest dla mnie absolutną tajemnicą. 
               Wiele jest niedopracowań, wiele jest naiwności i prostoty tej książki. Chciałabym powiedzieć, że broni się samym założeniem. Że ta książka miała być niezobowiązującą lekturą dla fanów Jane Austen, w swoim rodzajem fanfiction, bo jaki szanujący się fan Dumy i uprzedzenia przez chwilę nie pomyślał, jak to wspaniale byłoby znaleźć się na prowincjonalnym dworze, uczestniczyć w balach i w końcu poznać swojego pana Darcy’ego? Problem jest taki, że ta książka nie radzi sobie nawet jako fanfiction. Brakuje jej charakteru, brakuje dobrych postaci i brakuje fabuły, która wykraczałaby poza to, co już znamy.


wtorek, 1 maja 2018

3. Nathan Hill- Niksy

OSTRZEGAM! NINIEJSZY TEKST MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY ODNOŚNIE DO FABUŁY KSIĄŻKI. 

               Samuel, wykładowca uniwersytecki, niespełniony pisarz, którego życie toczy się w grze online. Człowiek, wydawałoby się bez ambicji i bez motywacji otrzymuje ofertę nie do odrzucenia. Jego wydawca, który nie doczekał się od Samuela obiecanej umową powieści, daje mu wybór. Albo zwróci zaliczkę, która została już dawno wydana na zakup domu, albo w zamian za niezrealizowaną powieść, napiszę biografię. Ale nie byle jaką biografię. Samuel ma bowiem napisać książce o swojej własnej matce, która porzuciła go w dzieciństwie, a nagle stała się sławna za sprawą głośnego ataku na konserwatywnego senatora. Sprawa jednak komplikuje się, kiedy Samuel dowiaduje się, że jego i tak już enigmatyczna matka, ma o wiele więcej do ukrycia, niż śmiałby przypuszczać. Rozpoczyna więc podróż wgłąb rodzinnej historii, która okazuje się bardzo burzliwa.
               Tak można w skrócie przedstawić fabułę Niksów, Nathana Hilla. Czym są tytułowe Niksy? Z jednej strony to postaci wywodzące się z nordyckiej mitologii, które zwabiały w śmiertelną pułapkę niczego niespodziewających się ludzi. Są to również same postaci książek, Niksą bowiem może być również ktoś kogo kochasz, a kto bardzo cię krzywdzi. I to jest właśnie fundament samej powieści. Gdy dowiadujemy się coraz więcej o historii rodziny Samuela, trudno nie dojść do wniosku, że niektóre motywy zostały przez jej członków słusznie ukryte.
               Szczerze mówiąc trudno było mi napisać cokolwiek o Niksach. Jest to dobrze napisana powieść z poprawnie rozrysowanymi postaciami i zgrabnie ujętą fabułą. Jest poprawna w formie, ale z drugiej strony nie wyróżnia się niczym konkretnym wśród innych tego typu pozycji. Na jednym wdechu mogłabym wymienić powieści, które ostatnio czytałam, a których poziom byłby porównywalny z Niksami. Niewątpliwie mam tu na myśli Swing Time Zadie Smith i Szczygła Donny Tartt. I chociaż przynajmniej Szczygieł wyróżnia się pełnymi życia postaciami i wciągającą fabułą, tak Niksy pozostawiły po sobie bardzo nijakie wrażenie.
               Przede wszystkim jest to poniekąd powieść o uciekaniu. Bo tak naprawdę, to każda postać tej książki przed czymś ucieka, część z nich nawet kilkukrotnie. Począwszy od dziadka Samuela, od którego wszystko się zaczyna (chociaż o tym czytelnik dowie się później, kiedy wszystkie wątki zaczną układać się w całość, poprzez Faye, jego matkę, która ucieka w książce kilkukrotnie, (kiedy opuszcza męża i małego syna, jak i mentalnie, kiedy dorosły Samuel przyjeżdża, aby przeprowadzić z nią wywiad) na samym głównym bohaterze kończąc. Jednak Samuel nie ucieka dosłownie (chociaż jego bierność w reakcji na sprawy toczące się na uniwersytecie, mogłąby pod ucieczkę podchodzić), on ucieka przed swoim własnym życiem. Ucieka przed rzeczywistośćią w świat gier, ucieka przed problemami w pracy, ucieka przed odpowiedzialnością wynikającą z zawarcia umowy z wydawcą. Jego życiowa bierność jest poniekąd sama w sobie ucieczką przed rzeczywistością
               Nie za bardzo rozumiem konencję,w jakiej utrzymana jest ta książka. Niby realizm, ale autor wplata w akcję postaci zupełnie przerysowane, wręcz momentami komiczne. Jak choćby wydawca Samuela, którego sposób wypowiedzi i zachowanie momentami wydają się być motywami komicznymi. Trudno jest jednak nie odnieść wrazenia, że przerysowanie tej postaci nie do końca jest efektem zamierzonym. A jeżeli nawet, to jaki był w tym cel?
               Zabieg wielotorowej narracji jest czymś co bardzo się w Niksach udało. Chociaż ta konstrukcja w tym przypadku jest dosyć prosta, czytelnik dostaje z każdym nowym wątkiem kolejny element układanki, który w końcu tworzy całość historii. Samuel zbierając informacje o matce, skupiając się na tym czego o niej nie wie i dlaczego go opuściła, dowiaduje się o wiele więcej na temat swojej rodziny.
               Ja jednak czuję niedosyt. Niksy są dobrą książką, jednak nie tak dobrą aby jakoś szczególnie utkwiła mi w pamięci, czy wywarła na mnie jakieś większe wrażenie. Spodziewałam się czegoś lepszego po tak zachwalanej książce. Jest dobrze, a powinno być moim zdaniem jeszcze lepiej.