czwartek, 12 lipca 2018

6. Diana Gabaldon- Outlander


UWAGA! TEN TEKST MOŻE ZAWIERAĆ SPOJLERY DOTYCZĄCE FABUŁY OMAWIANEJ KSIĄŻKI. CZYTASZ NA SWOJĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

               Dzisiaj na warsztat idzie druga z omawianych tu książek z mojej listy do przeczytania na portalu Goodreads- Outlander Diany Gabaldon, w Polsce znany pod tytułem Obca. Na potrzeby mojego zdrowia psychicznego omawiana zostanie wersja anglojęzyczna. Bo najwyraźniej nie mogę po prostu kupić książki jak człowiek, muszę przez tydzień szperać po sklepach internetowych w poszukiwaniu oryginału w normalnej cenie. Nieważne... Tym razem przyciągnął mnie mój ulubiony motyw literacki-podróże w czasie. I szczerze mówiąc, nie tego się spodziewałam.
               Muszę przyznać, że przed sięgnięciem ostatecznie po książkę, za którą już miałam zabrać się kilkukrotnie, miałam za sobą jakieś trzy odcinki serialu o tym samym tytule, jednak na tym etapie fabuła była tak lekko zarysowana, że nie wiedziałam jeszcze, w co się pakuję. A wpakowałam się w niezłe bagno, bo ta cholerna książka ma ponad osiemset stron i jest na dodatek pierwszą z serii. Cholerna, bo mam do niej tak ambiwalentny stosunek, że sama nie wiem czy ją lubię czy też nienawidzę. Praktycznie syndrom sztokholmski. Chciałabym przerwać w połowie, ale jakoś tak głupio po czterystu stronach zostawiać książkę nieukończywszy czytania. Patologiczna relacja doprowadziła nawet do tego, że wróciłam do oglądania serialu. Żeby upewnić się w jaki sposób scenarzyści wybrnęli z niektórych momentów (naturalnie nie dla tych wszystkich umięśnionych mężczyzn w kiltach). Ekhem, na czym to ja...
               Historia jest raczej prosta,  mamy rok 1946, Claire wraz ze swoim mężem Frankiem, spędzają urlop w Szkocji, gdzie Frank, zapalony historyk odnajduje ślady swojego przodka. Claire nie spodziewa się, że za sprawą tajemniczych kamiennych kręgów, nagle wyląduje w osiemnastym wieku, w czasach walki szkockich klanów o niepodległość. Jako angielka od razu zdaje sobie sprawę w jakich jest opałach, kiedy to Szkoci przychodzą jej na ratunek ledwo wyrwawszy ją z objęć kogoś kto kropka w kropkę przypomina jej męża. Jednak nie oznacza to jeszcze, że jest bezpieczna, bowiem absolutnie każdy, kogo spotka, chce jej zrobić krzywdę, a o zaufanie jest bardzo trudno, szczególnie kiedy latasz po polu bitwy w kusej sukience i pytasz, który mamy aktualnie rok. Na jej drodze bardzo szybko staje Jamie, przystojny Szkot wyjęty spod prawa, który okaże się jej wybawicielem, kiedy w dziwnym splocie wydarzeń, Claire będzie zmuszona go poślubić. No wiecie, biedna ona, ale co począć, trzeba zamknąć oczy i myśleć o Anglii.
               Outlander to typowy romans historyczny z małym motywem fantastycznym, nie ma się co oszukiwać. Claire jest klasyczną damą w opałach (co zdarza się częściej niż czytelnik jest w stanie znieść, bo Jamie musi biec jej na ratunek średnio raz na rozdział), a Jamie to rycerz na białym koniu. Po przejściach, z rzewną historią  tle, ale nadal, w metaforycznej zbroi, a pod nim koń.
               Wygląda to wszystko jakby autorka obiecała sobie, że przynajmniej raz na rozdział bohaterce będzie coś groziło. A nie jest to trudne, po praktycznie wszyscy, z kilkoma wyjątkami, są przeciwko niej. Nie jest więc łatwo, szczególnie czytelnikowi, który po raz kolejny musi czytać, że Claire znowu chce ktoś zgwałcić/wychłostać/zamknąć w więzieniu/utopić/ spalić na stosie itd.; z resztą sami sobie wybierzcie. Czytanie tego wszystkiego, szczególnie, że książka ma ponad osiemset stron, wymaga odrobiny cierpliwości od czytelnika. A potem następuje syndrom sztokholmski i jakoś można dobrnąć do końca.
               Jak dla mnie książka broni się szczerością. Jest romansem historycznym i robi to dosyć solidnie. Motyw podróży w czasie służy jako miłe urozmaicenie, ale nie oszukujmy się, nie jest to    Powrót do przyszłości. Mocną stroną niewątpliwie są postacie. Mocno zarysowane, dobrze opisane i co najważniejsze niepozbawione głębi. Co prawda zdarzają się momenty, kiedy ich zachowanie wydaje się nieco pozbawione sensu, czasami ich działania są przerysowane, ale jakoś, koniec końców, znika to w tłumie. Ogólnie jeżeli chodzi o postacie, książka się nawet broni.
               Problemem jednak są dłużyzny fabularne i niesamowita przewidywalność. O ile pierwsza kwestia widoczna jest od początku serii, tak co do drugiej możemy doświadczyć bardziej w kolejnych częściach. W chwili obecnej kończę drugą część serii. Sięgnęłam po nią, żeby dowiedzieć się, czy rzeczywiście, moje przewidywania co do rozwoju akcji się sprawdzą. Niestety, miałam rację w stu procentach, a muszę przyznać, że nieczęsto mam rację w takich kwestiach. Niektórych rzeczy możemy spokojnie domyślić się na kilkaset stron do przodu. Z pewnością szybciej, niż główni bohaterowie, których iloraz inteligencji w takich sytuacjach dramatycznie spada.
               Jedno muszę podkreślić, czytałam Outlandera po angielsku. Niestety, jeżeli chodzi o książki, w którym przedstawione są fonetycznie różnice w akcentowaniu, nie wierzę w półśrodki i szczerze mówiąc nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak w języku polskim można zaznaczyć charakterystyczną mowę, którą posługują się postacie. Bojąc się tego, żeby Szkoci nie mówili jak nasi górale z Zakopca, wybrałam więc oryginał. Nie miałam styczności z polskim tłumaczeniem, jednak jeżeli tylko egzemplarz wpadnie mi w ręce nie omieszkam się przekonać czy tłumacz podołał niewątpliwie trudnemu zadaniu przetłumaczenia cegły pani Gabaldon. 
               I muszę mimo wszystko stwierdzić, że lektura Oulandera sprawiła mi do pewnego momentu przyjemność. Właściwie ta książka w pełni spełnia swoją funkcję. Nie oczekujemy niczego innego od romansu. Czy ta książka ma ambicje być czymś więcej? Nie! I właśnie o to chodzi. Bo nie musi, robi swoje i robi to całkiem nieźle.
               I jeszcze muszę powiedzieć coś na temat tła historycznego. Otóż, pani Gabaldon w posłowie zarzekała się na to, że odrobiła pracę domową i kwerenda historyczna została popełniona, a drobne nieścisłości historyczne są zostawione świadomie. I tu jestem w stanie uwierzyć na słowo, nie doszukałam się metodą wyszukiwania w internetach, żadnych potknięć, a nawet jeżeli są, to nie biją po oczach. Z resztą Outlander do książki historycznej raczej nie pretenduje, chociaż historia jest tu raczej istotnym elementem, to występuje ona w takim charakterze, że trudno byłoby rzeczywiście doszukać się jakichś nieścisłości. Wszystko więc wydaje się być na swoim miejscu.
               Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego zakończenia tej recenzji. Z książki, która była dla mnie tylko ckliwym romansem pozbawionym głębi Outlander stał się czymś więcej. Dawno nie chciałam tak bardzo wrócić do lektury. Nie jestem osobą, którą książki łatwo wciągają. Nie mam silnej potrzeby, żeby za wszelką cenę skończyć rozdział. Nie siedzę do późna czytając książki. Mój sposób czytania można by nawet nazwać barbarzyńskim, bo jestem w stanie przerwać lekturę w najbardziej trzymającym w napięciu momencie. I nie to, że nie czerpię przyjemności z czytania, po prostu nie podchodzę do czytania tak emocjonalnie. Tutaj było inaczej, ta książka mnie po prostu wciągnęła. I za to pani Gabaldon chcę bardzo podziękować.
               I mogłabym napisać, że niektóre zabiegi fabularne są naciągane, że niektóre postacie są przerysowane a fabuła naiwna. Mogłabym napisać coś na temat scen seksu, które przeczytane po raz enty zaczynają nudzić, a związek Claire z Jamie’m jest tak wymuszony, że aż trudno się to momentami czyta (i nie chodzi mi o to, że zmuszono ich do małżeństwa). Mogłabym się spytać w jaki sposób Claire tak szybko zapomniała o swoim mężu i pozbyła się wyrzutów sumienia, że sypia z innym i wcale jej to nie przeszkadza.
               Mogłabym, ale tak się składa, że musiałam się powstrzymywać przed zakupem drugiej części, a i tak udało mi się przeczekać jedynie tydzień. Ta książka powinna znaleźć się w definicji guilty pleasure. Bo czytasz te bzdury i sama przed sobą musisz się w końcu przyznać, że ci się to podoba.
               Książka nie unika dłużyzn. Przestoje w akcji pojawiają się często, co nie jest trudne przy ponad ośmiusetstronnicowej powieści. Istnieje limit cierpliwości czytelnika jeżeli chodzi o opisy przyrody i wewnętrzne wynurzenia bohaterki, które sprowadzają się zwykle do tego, że albo tęskni za mężem i chce wracać do XX wieku, albo zachwyca się Jamie’m i rozważa moralność swojego zachowania. Spoiler alert, jest ono niemoralne. Ale nie będę się tu zapędzać w ocenę wyborów moralnych bohaterki.
               Ode mnie to tyle. Książki ani nie polecam, ani nie odradzam. Dzieło to to nie jest, ale na letnie popołudnia raczej wystarczy, jeżeli tylko macie trochę cierpliwości i chcecie się trochę odmóżdżyć. Ja się przy niej jednak trochę zmęczyłam, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się niczego niesamowitego. I przynajmniej tutaj się nie zawiodłam.


1 komentarz:

  1. Fajne czytadło! Ja zaczęłam pożyczać z rejonówki dla teściowej,ale też się wciągnęłam,a 3 sezon serialu mi się bardzo podobał.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń